Getting Things Done vs. Sztuka leniuchowania

W poniższym tekście zawarłem kilka uwaga sprowokowanych lekturą dwóch, bardzo różniących się od siebie, książek. Pierwsza z nich to popularne “Getting Things Done, czyli sztuka bezstresowej efektywności” (Helion, 2009) autorstwa Davida Allena (będę ją określał skrótem GTD). Druga to “Sztuka leniuchowania” (Muza, 2014) Schnabel Urlich (SL).

Czytając “Getting Things Done” można odnieść wrażenie, że życie składa się z rzeczy do zrobienia. Kupno nowego auta. Zdanie egzaminu FCE. Obiad z rodzicami. Wyjazd na wakacje. Telefon to kumpla. Wszystko to według GTD zadania/taski/ToDosy (czy jak tam sobie drogi czytelniku lubisz określać). Techniki opisane w GTD mają na celu zmaksymalizowanie sprawności z jaką radzimy sobie z naszą listą zadań. Są niewątpliwie racjonalne i przydatne, ale mają jedną zasadniczą wadę. Utwierdzają nas w przekonaniu, że życie polega właśnie na tym: na odfajkowywaniu zadań.

Zupełnie inną perspektywę przekazuje “Sztuka leniuchowania”. Podczas gdy GTD nauczy nas jak sprawnie poradzić sobie z setką maili dziennie, SL powie coś zupełnie innego. Ostrzeże nas: “Jeżeli będziesz działał długo na takich obrotach, to się wypalisz. Twoja kreatywność sięgnie dna, spotykając się tam z twoim zadowoleniem z życia, które również osiągnie żałośnie niski poziom. Powinieneś wyluzować, powinieneś zwolnić. Inaczej obudzisz się kiedyś z poczuciem zmarnowanego życia – nawet jeżeli w jego trakcie udało Ci się sprawnie odfajkować tysiące zadań.”

GTD traktuje o sprawności, która pozwala zrobić szybciej, lepiej i więcej. SL o filozofii życia, o czerpaniu szczęścia z chwil, o przeciwstawieniu się trendowi ciągłej aktywności.

I kogo słuchać? Ano zdaje się, że wiedza wyniesiona z obu książek może być nam bardzo przydatna. Długoterminowo z pewnością lepiej nam będzie iść w kierunku wyznaczonym przez SL. Nie mam jednak złudzeń co do tego, że w życiu każdego z nas będą i takie okresy, w których wiedza wyniesiona z lektury GTD okaże się bezcenna. Sęk w tym, aby GTD nigdy nie stał się podręcznikiem życia, a co najwyżej zestawem technik pomocnych w pewnych jego obszarach.

I tak oto udało nam się jednocześnie zjeść ciastko i mieć ciastko. Czego nam wszystkim serdecznie życzę. 😉

P.S. Ten tekst dedykuję wszystkim, którzy zachłysnęli się GTD, life-hackami i podobną tematyką związaną ze sprawnością wykonywania zadań.

Postanowienia (nie)noworoczne

Od dłuższego czasu obserwuję jak czas przecieka mi przez palce. Najgorsze jest to wieczorne siadanie przy komputerze, z poczuciem że jest tyle ważnych rzeczy do zrobienia… a później bezmyślne marnowanie go na surfowanie po sieciowych bzdetach.

Tak więc postanowiłem coś z tym zrobić. Oparłem się na założeniu że naprawdę mam wiele istotnych rzeczy do zrobienia (lub inaczej to ująwszy – “celów do zrealizowania”), i to niekoniecznie przy komputerze. Pytanie jak ich nie zgubić, jak nie rozmienić się na drobne i realizować te naprawdę istotne zadania?

Rozwiązanie jakie tu opisze zadziałało w moim przypadku. Nie twierdzę że odniosłem 100% sukces, ale z pewnością idzie mi lepiej niż kiedyś. Być może zechcesz wypróbować taki system, ale pewnie lepiej byś tylko zerknął na niego i wypracował własną metodą. Bo moja działa dla mnie, a Ty jesteś inny niż ja, więc kopiowanie rozwiązań może nie przynieść oczekiwanych skutków.

Moja metoda wygląda tak. Wypisałem cele na cały rok. Różne cele. Dotyczące pracy, hobby, relacji z innymi ludźmi. Wypisałem ich kilkanaście. Wypisałem je w punktach, bez wchodzenie w szczegóły – każdy cel to 3-6 słów. Teraz przyglądając się tym celom zastanowiłem się, które z nich mogę (lub powinienem) zrealizować w styczniu. I wypisałem je. Ale nie dokładnie te właśnie cele, lecz bardziej szczegółowe kroki/podzadania czy jak tam je nazwać, które są niezbędne do wykonania tych rocznych. Przykładowo, zakładając że moim celem na ten rok jest zrezygnowanie z usług Google (wyszukiwarki, gmaila, google analytics), celem na styczeń była ewaluacja i wybór alternatywy dla gmaila.

Styczeń już prawie upłynął, więc mam pierwsze doświadczenia. Po pierwsze widzę, że ciężko jest powstrzymać się przed wyznaczeniem zbyt wielu zadań. W oczywisty sposób rodzi to frustrację wynikającą z niemożności ich wykonania. Na luty planuję ich odpowiednio mniej. Po drugie, warto mieć przed oczami listę swoich celów na dany miesiąc. To mobilizuje i przypomina o tym na czym powinno się skupić. Po trzecie, nie dać się zwariować – życie to nie tylko wypełnianie kolejnych tasków!